Malarki odzyskane

Otolia Kraszewska, Dwie damy w salonie

Na Zamku w Lublinie fenomenalna wystawa, prezentująca obrazy polskich malarek XIX i XX wieku. Tylko do 5 października. Koniecznie chcę zobaczyć ją jeszcze raz.

Olga Boznańska, Maria Bilińska, Mela Muter, Maria Dulębianka, Aniela Pająkówna, Maria Chmielowska, Bronisława Wilimowska, Otolia Kraszewska i inne – w większości artystki nieznane, zapomniane, pomijane. Bo – jak mówi tytuł wystawy „Co babie do pędzla?” – kobietom nie wolno było uczyć się, studiować, mieć pasje, talenty, własne zdanie i preferencje, tworzyć.

Niewskazane było marzyć, pragnąć i płonąć – choćby z rozpaczy, tęsknoty i miłości.

Oto właśnie oglądamy ten zakazany świat – podziemie kultury. XIX-wieczne malarki miały przeciwko sobie wszystko – prawo, unicestwiające opinie i oceny władców ich świata, męskich autorytetów, profesorów uczelni, ojców, mężów i braci. I najczęściej bezwolne, biedne ekonomicznie, matki, które nie były w stanie stanąć za talentem i pasją córek. Opresyjną kulturę. Okrucieństwo kościoła. Były lekceważone i wyszydzane. Tylko niektóre mogły liczyć na wsparcie oświeconych i zamożnych krewnych i przyjaciół. Tylko niektóre odniosły sukces w świecie (Boznańska, Bilińska), choć i one borykały się z nędzą. Malowały mimo wszystko. Były wewnętrznie wolne. Przepiękne.

I tak od kilku tygodni pozostaję w oszołomieniu kobiecą wrażliwością i bogactwem ekspresji. Wprost nie do wiary, że te obrazy nie są znane. Większość to arcydzieła!

Portrety, pejzaże, kwiaty – przebogaty świat tych niezwykłych kobiet już ze mną pozostanie. To malarstwo wyraziste, prawdziwe, przenikliwe, gorące. Niech mnie grzeje, (nawet parzy, a niech tam), niech dotyka serca, wyzwala, budzi na spotkanie z tajemnicą, także z tym, co niemożliwe do poznania.

Maria Dulębianka, Portret

Maria Dulębianka – wstyd się przyznać, ale dotąd znana mi jedynie jako partnerka, przyjaciółka Marii Konopnickiej. A przecież to wybitna malarka! „Nasturcje”, „Róża”, przejmujące studia twarzy, oczu, spojrzeń, póz jej portretowanych przyjaciół – kobiet, mężczyzn i dzieci (także Chrystusa) ożywają w pamięci.

Bronisławę Wilimowską, zmarłą w 2004 roku w wieku 95 lat poznałam osobiście – pisałam o niej reportaż do jednego z kobiecych magazynów. Rozmawiałyśmy w jej pracowni na Starym Mieście w Warszawie, pełnej obrazów i szkiców, ram, blejtramów, pędzli i farb, a także książek. A teraz takie spotkanie! Choćby autoportret Bronisławy w wieku 17 lat! Zjawiskowa, filigranowa młoda kobieta, modnie uczesana i ubrana, w swobodnej pozie, śmiało patrzy w oczy widza.

Bronisława Wilimowska, Autoportret

Ta wystawa to przejmujące świadectwo naszej kobiecej twórczej mocy. To jest potężna energia – uświadomiłam sobie, jak bardzo wciąż stłumiona, obserwując reakcje zwiedzających wystawę kobiet, ich zdumienie i poruszenie. Pomyślałam, że po raz kolejny została odsłonięta duchowa rana w nas, a jednocześnie nasza wielkość, piękno, pasja życia, miłości i tworzenia.

Oby nie na darmo.