Myślę, że bardzo istotną przyczyną konfliktu i nieporozumienia między matkami i córkami jest to, że matki nie szanują potrzeb córek, nie doceniają ich, nie myślą o tym, że córka, tak samo jak syn, jest przeznaczona do wielkich zadań – mówi Profesor Maria Janion.
– Rozmawiam z uczennicami Pani Profesor, uczestniczkami magisterskich i doktoranckich seminariów i one mówią rzecz niesłychaną – oto na swojej drodze spotkały Nauczycielkę, która nie tylko jest przewodnikiem intelektualnym, ale także duchowym, która daje poczucie bezpieczeństwa, akceptację i czułość. Kazimiera Szczuka w jednym z wywiadów powiedziała, że „Profesor stała się połączeniem mojej matki i mojego ojca, odczarowującym wszystkie straszne rzeczy z mego domu”, że doświadczyła „nieprawdopodobnego zrozumienia i miłości właśnie dla córek.” To porusza delikatną strunę, ponieważ my, kobiety, mamy na ogół duże deficyty matczynej miłości, nie czujemy się nią nasycone i najczęściej wkraczamy w życie „głodne” matki. Skąd bierze się miłość do córek?
– To jest dziedzictwo po mojej matce. Kochała mnie miłością wprost szaloną, bardzo we mnie wierzyła, chciała, żebym się kształciła. Powtarzała, że zrobi wszystko, abyśmy z bratem zdobyli wykształcenie, a było jej skrajnie ciężko. Nie wyróżniała brata. To jej pragnienie, żeby drzeć pazurami edukację, że to jest ważne, zrobiło na mnie w dzieciństwie wielkie wrażenie. Teraz rozmawiam z mamą, osobą wiekową, i ona mówi: „przecież ja zawsze chciałam, żebyś była wielkim człowiekiem.” Ja się z tego śmieję, tak sentymentalnie.
Myślę, że bardzo istotną przyczyną konfliktu i nieporozumienia między matkami i córkami jest to, że matki nie szanują potrzeb córek, nie doceniają ich, nie myślą o tym, że córka, tak samo jak syn, jest przeznaczona do wielkich zadań.
Warto przywołać tu poruszający mit o Korze i Demeter. Kora zostaje porwana od matki przez boga podziemi. Matka szaleje z rozpaczy. Grozi Zeusowi, że jeśli bogowie nie zwrócą jej córki, spustoszy ziemię, która od tej pory nie będzie rodzić. Kiedy nie ma córki, nic nie rośnie, świat się wali. Przestraszony Zeus ugina się pod groźbami Demeter, i Kora wraca do matki, ale tylko na pół roku. Jest tu pokazany proceder oderwania córki od matki jako podstawa bytu społecznego.
– Demeter urządza kosmiczną awanturę, aby córkę odzyskać…
– Szuka jej w sposób dramatyczny, bolesny, absolutny. Wydaje się, że współczesne matki rezygnują ze swoich córek. Rezygnacja jest zaszczepiona przez kulturę, musisz oddać córkę mężczyźnie i jego rodowi, jego wyobrażeniom.
– Jakie są „córki” Pani Profesor?
– To są znakomite młode kobiety, szalenie ambitne, w autentyczny, głęboki sposób zainteresowane literaturą, ale cały czas zmartwione.
– Czym?
– Coś je gryzie, jakaś niedostateczność, brak. Gdy bliżej z nimi rozmawiam, okazuje się, że mają za sobą ponure dzieciństwo, noszą w sobie mroczną tajemnicę, ojciec alkoholik, sadysta, nawet w wykształconych, tzw. dobrych rodzinach. One czują się zdradzone przez matki, bo te matki na ogół nie chcą nic wiedzieć o swoim położeniu, poniżeniu, bo musiałyby zaprzeczyć swojemu życiu, więc udają, że jest dobrze. A córka wszystko pamięta i cierpi.
– Kazimiera Szczuka podkreśla, że dzięki seminarium Pani Profesor stała się pełnoprawną uczestniczką sfery publicznej. Inne mówią o odzyskiwaniu głosu.
– Polonistyka jest sfeminizowana, studiują głównie dziewczyny. Jednak to chłopcy górują siłą wypowiedzi. Gdy pytam o coś dziewczynę, ona mówi „nie wiem”, albo „kolega już to powiedział”, „kolega lepiej powie”. Dziewczynki nie są przygotowywane, żeby zabierać głos, występować publicznie. Gdy to zauważyłam, musiałam włożyć ogromny wysiłek, aby je zachęcić do mówienia: „proszę się przygotowywać, proszę zabierać głos”. Słyszę: „Ależ ja byłam przygotowana”. „To dlaczego pani nie zabrała głosu?” „Jakoś tak nie wyszło.” „To niech wyjdzie.” Charakterystyczne, że chłopcy mówią, co im przyjdzie do głowy, w przekonaniu, że mają autorytet głosu, że mogą się wypowiedzieć na każdy temat, nawet bez przygotowania. Cudowna sytuacja: dziewczynki przygotowane, które nie mówią i chłopcy nieprzygotowani, którzy mówią, byle coś powiedzieć i zaznaczyć swoją obecność.
Specjaliści zwracają uwagę na to, że głosy kobiet są piskliwe, ponieważ kobiety nie mówią z brzucha, nie wydobywają głosu z całego ciała, z całą siłą. Głos jest zduszony, uwięziony w piersiach. To są biologiczne zjawiska uwarunkowane kulturowo. Kobieta nie jest kapłanem, profesorem, nie stoi na czele rządu, nie zajmuje stanowisk, które by wymagały od niej pełni głosu, umiejętności swobodnego mówienia, przekonywania. Niektórzy twierdzą, że to jest zupełnie nieważne, czy kobiety mówią, czy nie, po co baby mają coś klekotać, co one mają do powiedzenia. W ten sposób traktuje się połowę ludzkości. Jestem przekonana, że gdyby kobiety odzyskały głos, uaktywniły się intelektualnie, byłoby nam wszystkim lepiej. Okazuje się, że kobiety wykształcone są na przykład znacznie lepszymi matkami.
– Jak Pani Profesor widzi swoją rolę? Co sprawia, że kolejne pokolenia dobijają się do zmęczonej, zapracowanej Profesor i nie dają odetchnąć?
– Chodzi o wzór intelektualizmu. Kilkanaście lat temu napisała pani o mnie artykuł, po którym odebrałam wiele telefonów i listów od kobiet – to miało dla nich niesłychane znaczenie, że kobieta może zająć tak wysokie stanowisko w hierarchii społecznej i intelektualnej. One niejako lokują we mnie swoje życiowe aspiracje. Okazało się, że stwarzam wzór życia – ciężkiego, wypełnionego strasznym znojem, ale wartościowego; że można tak żyć, tak myśleć, pracować, dojść do czegoś, być kimś, kto reprezentuje sobą wartości osobowościowe, pożyteczne i pożądane. Matka z Radomia przysłała mi córkę, żeby u mnie studiowała. Reakcje na ten artykuł pokazały mi, że są kobiety, które czują, że nie ma dla nich miejsca w tym męskim świecie, nie mają się do kogo zwrócić. Najważniejsze było dla nich, że jestem kobietą. Podkreślały to.
– Wzór intelektualizmu to jedno. Drugie to być przyjętym i rozumianym – a to najbardziej deficytowy towar świata…
– …bez akceptacji, cierpliwości i troski ze strony nauczyciela, które budują poczucia bezpieczeństwa, trudno się czegokolwiek nauczyć. Jestem bardzo wymagająca dla moich studentów, ale oni widzą, że najwięcej wymagam od siebie, nie daję sobie emerytury, żadnej ulgi, mimo wielkiego zmęczenia. Doceniam każdy wysiłek i starania. Spotykamy się, często indywidualnie, omawiamy zagadnienia, ja jestem zawsze przygotowana, w stu procentach skoncentrowana na pracy z nimi. W dawnych czasach, gdy prowadziłam w Gdańsku seminarium, Małgorzata Czermińska, moja uczennica, teraz już profesorka na Uniwersytecie Gdańskim, mówiła w ten sposób: „Jeśli nie wiesz, o co ci chodzi, masz jakiś naukowy problem, czy pomysł nie do końca sprecyzowany, to idź do profesor, ona ci powie, o co ci chodzi.” Gdy żegnałam w Gdańsku kolejne roczniki studentów – a takie pożegnania są zawsze ciężkim przeżyciem – na pocieszenie powtarzałam sobie w duchu powiedzenie Norwida, nauczycielskie powiedzenie: „Jedną ręką przestrzeń dałem, drugą ręką dałem czas.” Co ja mogę dać uczniom? Przestrzeń i czas.
– Jest Pani Profesor przykładem kobiety, która macierzyństwo biologiczne zastąpiła intelektualnym i duchowym. Można nie mieć dzieci, a być matką.
– Jestem przekonana, że miłość do własnych dzieci odciągnęłaby mnie od ludzi. Nauczyciel ma dużo dzieci i musi całą swoją uwagę im poświęcić, całą, wszystko. Tak uważam, być może to jest jakaś przestarzała koncepcja.
– Wiem, że studentki rywalizują o względy Pani Profesor, niektóre z nich są podobno faworyzowane, to boli pozostałe, szczególnie, gdy do głosu dochodzą deficyty z dzieciństwa.
– Widzę tę rywalizację i pytam siebie, kogo faworyzuję i czy powinnam. To są bardzo trudne pedagogiczne problemy, bardzo dla mnie męczące. Pamiętam, prowadzę seminarium w Gdańsku, dwadzieścia osób, i nagle wyłania się jedna, której nie lubię, bo przecież trudno lubić wszystkich. Narzuciłam sobie taką dyscyplinę, żeby właśnie tę osobę szczególnie doceniać, faworyzować – ponieważ jej nie lubię.
– Ciągle nie wiem, co sprawia, że kontakt z Panią Profesor goi wewnętrzne rany.
– Może to historia literatury, która ma horyzonty ogólnohumanistyczne, działa uzdrawiająco. Zapoznajemy się z wizjami światopoglądowymi, rozmaitymi postawami, zjawiskami. Literatura stwarza możliwość poznania wzorców kulturowych, schematów, pomaga rozpoznać te, według których żyjemy, wyzwala rozumne na nie spojrzenie. Poznanie zawsze jest lekarstwem.
– Studentki zwierzają się?
– Bardzo często, bo mają rozmaite problemy, z rodzicami, z facetami, problemy finansowe, zdrowotne. Rozumiem, że muszę wtedy występować niejako w roli terapeuty, wysłuchać, coś doradzić. Nie mogę się od tego odcinać.
– Chociaż to obciąża?
– Pewnie, że tak, sama jestem po strasznych przejściach. Umarła moja najdroższa przyjaciółka, profesor Maria Żmigrodzka. Właśnie przygotowałam do druku książkę, którą wspólnie zamierzyłyśmy, ale zdążyłyśmy napisać tylko w części. Nazywa się „Romantyzm i egzystencja”, a podtytuł „Fragmenty niedokończonego dzieła”. Może sobie pani wyobrazić, jak mi było ciężko, gdy teraz wróciłam do tej książki?
– Mija czas…
– To jest taka rana, która nigdy się nie zagoi, wszystko, co robię, krąży wokół jej osoby. Jest we mnie jednocześnie ukojenie, ponieważ mam ją w sobie, i rozpacz, gdy pamięć się rozmywa, rozprasza.
Wiele czasu spędziła w szpitalu, umierała, tylko ja o tym nie wiedziałam. Gdybym wiedziała, w ogóle nie wychodziłabym ze szpitala, a tak przychodziłam i wychodziłam… Zgłosiłam się z prośbą o pomoc do moich uczennic, tak w sposób naturalny, bez żadnych omówień czy wstępów. Zorganizowały dyżury, opiekowały się nią, z wielką troską, pięknie. Bardzo przeżyły jej śmierć.
A teraz dzwoni do mnie jedna z nich i mówi, że pokłóciła się z przyjaciółką i nie będzie się do niej odzywać. Proszę ją, aby nie robiła tego błędu. Życie jest krótkie, tak trudno sobie potem wybaczyć. Mam w sobie poczucie winy, że nie byłam z moją przyjaciółką do końca, tyle rzeczy jej nie powiedziałam, niedostatecznie o nią dbałam…
– Pani Profesor wspiera ruch kobiecy w Polsce, docenia kobiety, pisze o kobietach w literaturze. Czytam wywiad z Profesor Hanną Świdą-Ziębą, w którym mówi: „Całe życie doświadczałam nietolerancji ze strony kobiet! To one mi mówiły: „Jak ty chodzisz ubrana!”, kiedy przyszłam w spodniach na radę wydziału. „Nie gotujesz obiadów, choć masz męża i dziecko! Jak to, ty nie pierzesz mężowi koszul i on się z tym godzi? Dlaczego nie urządzasz przyjęć?” A Wisława Szymborska współczuje wielu mężczyznom, że mają w domu żony-jędze.
– No tak, ale skąd bierze się jędza? Kinga Dunin napisała o tym bardzo dobry felieton. Kobieta mówi, chciałabym to i to, mam taką potrzebę, a mężczyzna odpowiada: „co ty pleciesz”,„nie nudź”, „później”, albo nic nie mówi, bo nie słyszy, nie słucha, lekceważy. Kobieta już wie, że jej potrzeby są nie na miejscu, nie może ich wyrażać, bo i tak nie będą zaspokojone. I w ten sposób po kilku latach zostaje jędzą.
Kobiety, które krytykują inne kobiety, są strażniczkami systemu, feministki nazywają je zbrojnym ramieniem patriarchatu. Patriarchat już nic nie musi, ponieważ kobiety same wszystko załatwią, same siebie potępią, jak ty się ubrałaś, gdzie poszłaś; przywołają do porządku w myśl norm społecznych. Nasze społeczeństwo jest męskie, narodowe, katolickie, heteroseksualne, zrepresjonowane i represjonujące. Wiele kobiet niesie to przesłanie.
– Ale opresja kulturowa dotyczy także mężczyzn.
– Oczywiście, mężczyznom narzuca się konieczność walki o władzę i pieniądze, a przecież nie każdy musi chcieć o to walczyć. Ale jest do tego poniekąd zmuszony.
Widzę konieczność wyzwolenia się z rozmaitych opresji społecznych, uznania dla inności, różnorodności, stwarzania możliwości życia dla każdego, a nie dopasowywanie się do schematu obowiązującego wszystkich i zawsze. Uznać inność innych – to jest podstawowa sprawa, o decydującym znaczeniu, tak uważam. Ale na przykład publicyści prawicowego dziennika „Rzeczpospolita” piszą, że dążenie do zniesienia opresji jest czymś bardzo niebezpiecznym, bo musi być porządek założony przez państwo i kościół.
– Pani Profesor książka „Kobiety i duch inności” jest książką o tym właśnie – jak inność bywa trudna, jakiej odwagi potrzeba, by być inną.
– Ludzie mi mówią, że ta książka była dla nich objawieniem, proszą o dedykację, więc piszę im: „Proszę o zachowanie ducha inności.” Trzy lata temu zorganizowałyśmy z Kazią Szczuką sesję poświęconą inności w kulturze polskiej XIX wieku, właśnie wychodzi książka złożona z materiałów z tej sesji. Z zespołem znakomitych ludzi przygotowałam też wystawę „Polka”, która będzie otwarta na wiosnę przyszłego roku w Centrum Sztuki Współczesnej. Rzecz o kobietach XIX i XX wieku. Rozpoznanie historycznej przeszłości kobiet polskich, ukraińskich, żydowskich wydaje mi się czymś niesłychanie ważnym, układa się w fascynujący wzór różnorodności polskiej kultury.
– Polskie kobiety budzą się z wielowiekowego snu zaprzeczania własnym potrzebom. Już nie chcą cierpieć w samotności. Zaczynają tworzyć kobiece wspólnoty, spotykają się, aby dzielić się sobą. Jak Pani Profesor to widzi? Dlaczego solidarność kobiet jest tak ważna?
– Daje przestrzeń i czas, umożliwia oddech, przywraca głos, wyzwala z opresji. Inaczej jest się oddzieloną od innych kobiet i posłuszną nakazom patriarchalnego społeczeństwa.
– Jakby to musiało być, abyśmy mogły czuć się ze sobą i z innymi kobietami dobrze i bezpiecznie? Jedna kobieta musiałaby zaakceptować w drugiej wszystko, naprawdę wszystko; uznać, że każdy wybór życiowej drogi jest dobry, najlepszy, uszanować ten wybór. Wielkie wyzwanie.
– Wyzwanie, ponieważ natychmiast ujawnia się model, wzór przymusu, w którym zostałyśmy wychowane. W Wydawnictwie Muza ukazała się bardzo ciekawa książka o lalce Barbie. Niesamowite, co tam jest napisane. Dziewczynka bawi się taką lalką, a potem nią się staje. Hipnotyczne wrażenie wywarł na mnie film dokumentalny, który pokazywało Discovery, o wyborach dziecięcej miss Ameryki. Zostały tam pokazane 5 -, 7-, 10-letnie dziewczynki, startujące do tego tytułu. Coś niewiarygodnego. Matki, które wkładają w nie wszystkie swoje ambicje, będziesz piękna, cudowna, będziesz aktorką, mężczyźni będą cię pożądali. Dziewczynki zostają przebrane za lalki. Potworna opowieść o tym, jak dziewczynka już od najwcześniejszych lat jest wdrażana do tego wzoru. Zostaje zatruta. Zrobiona w Barbie. Jak się z tego potem wyplątać? Jeśli jest pani Barbie, to w żaden sposób nie może pani cenić kobiet. Barbie polega na tym, że musi pani porównywać się z innymi kobietami i rywalizować z nimi, jestem piękniejsza, zgrabniejsza, nie mam cellulitu, mam narzeczonego, a ty nie masz. Potem kobiety wyobrażają sobie, że wystarczy wyjść za mąż, aby mieć u stóp cały świat. Nie wiedzą o tym, bo nikt im tego nie mówi, nie przygotowuje, że małżeństwo to jest ogromna, ciężka praca.
To jest naprawdę straszne, jak szybko można zniszczyć młodą duszę, małą dziewczynkę. Feministki ostatnio dużo mówią o tym, że kobiety potrzebują odkryć w sobie małą dziewczynkę sprzed indoktrynacji; powrócić do dziewczynki, która jest ciekawa, żądna świata, nie zna ograniczeń, nie myśli o tym, że ma być lalką Barbie, tylko wdrapuje się na płot wbrew zakazom.
– Czy nie jest tak, że w swojej pracy odwołuje się Pani Profesor do dziewczynki w kobietach?
– Myślę, że tak. Jednak jeśli społeczeństwo stoi na straży tego, żeby był porządek, to porządek oznacza że mała dziewczynka nie ma nic do powiedzenia, i kobieta też nie ma nic do powiedzenia, a zwłaszcza, gdy zaczyna coś opowiadać o swoich prawach.
– A Pani Profesor wewnętrzna dziewczynka? Czy także trzeba było ją odkryć i docenić?
– Niewiele studentek polonistyki zostaje profesorami. Musiałam być wielokrotnie lepsza od mężczyzn, by zyskać to, co zyskałam. Cały czas w poczuciu, że muszę walczyć o swoją pozycję, nie dać się zepchnąć ze swojej drogi. Na przykład ze wszystkich stron słyszę – szczególnie ze środowisk lekarskich i artystycznych – że moja seria „Transgresje” to wielkie dzieło, perła humanistyki. A przecież to są książki zupełnie niecenione przez moich kolegów humanistów, stara wariatka wydała jakieś antologie.
– Myślę, że właśnie ogromny lęk przed tym, że zostaniemy nazwane wariatkami, zostaniemy odrzucone, wykluczone, sprawia, że tak nieśmiało używamy swojego głosu.
– To jest bardzo silny wzór, ciągle żywy, od wieków – jeśli kobieta choć trochę odstaje od normy, mówi się o niej, że jest wariatką, co tam będziemy się nią przejmować. I takie kobiety często naprawdę wariują. Ale jeśli jest się w sposób dobry z innymi kobietami, to ta obecność daje siłę – kobiety mnie docenią, inne wariatki mnie uznają.
– Na uroczystość wręczenia Kryształowych Zwierciadeł przyszła Pani Profesor z pięcioma przyjaciółkami, bo tyle osób towarzyszących mogli przyprowadzić ze sobą laureaci. To był zimny majowy dzień, a wręczanie odbywało się na powietrzu. I wtedy przyjaciółki oświadczyły mi, że one za nic w świecie nie pozwolą, żeby Pani Profesor wyszła na tę zimnicę i się przeziębiła. Jakoś zażegnałyśmy kryzys, ale to zdarzenie zrobiło na mnie wrażenie – tak całkowicie oddać się opiece kobiet.
– No tak, przywiozą, przyniosą jedzenie, pomyślą o wszystkim, a ja sobie robię, co chcę, odpoczywam. Przysłała mi pani „Zwierciadło” ze zdjęciami z uroczystości. Córka znajomej zapytała ją, dlaczego Profesor na tym zdjęciu jest taka smutna. Znajoma odpowiedziała, że nie wie, bo przecież na co dzień często się uśmiecha. Robiono zdjęcie na początku uroczystości, byłam smutna, bo było zimno. Ale potem usiadłyśmy sobie w kącie sali i było bardzo fajnie, rozmawiałyśmy, jadłyśmy dobre jedzenie. Wyszłyśmy prawie o północy. Małgorzata Baranowska ciągle to wspomina, bo to była nasza wspaniała balanga.
Profesor Maria Janion, historyczka literatury i badaczka dziejów kultury. Autorka kultowych książek – m.in. „Gorączka romantyczna”, seria „Transgresje”, „Wobec zła”, „Czy będziesz wiedział, co przeżyłeś”, „Kobiety i duch inności”, „Żyjąc tracimy życie”, „Wampir. Biografia symboliczna” – mistrzyni legendarnych magisterskich i doktoranckich seminariów, które prowadziła przez wiele lat, inicjując kolejne pokolenia Polaków.