Sukces: toksyczny czy słodki

Więzi, nie osiągnięcia

Napięcie i zmęczenie. Przytłoczenie obowiązkami. Zaabsorbowanie własną osobą. Niemożność skupienia uwagi na dłużej w taki sposób, by cieszyć się prostymi radościami codziennego życia. Brak czasu dla bliskich. To właśnie droga toksycznego sukcesu. Możemy przeżywać zadowolenie, spokój i pełną miłości więź ze wszystkim, co naprawdę liczy się w życiu. To sukces słodki.

Paul Pearsall, autor „Toksycznego sukcesu” podjął się niezwykłego zadania; rozmawiał z setką „zwycięzców”, czyli ludzi, którzy osiągnęli szczyty sukcesu i powodzenia. Nie do wiary, ale mówią oni – wszyscy! – o wyobcowaniu, rozczarowaniu, niedosycie, a nawet depresji w chwili, gdy stanęli na szczycie. „Nigdy nie czułem się bardziej nieszczęśliwa niż wówczas, gdy w końcu osiągnęłam sukces, na który pracowałam przez całe życie.” „Najgorszy dzień w moim życiu? Gdy zdobyłem pięć złotych medali.” „Sukces, o którym marzyłem, jest w istocie iluzją.” Pearsall przepytał też ludzi, którzy dzielą życie ze „zwycięzcami”. Najbliżsi widzą w swoich „zwycięzcach” przede wszystkim dojmujący smutek i wyczerpującą samotność. Na podstawie tych wywiadów Pearsall, który jest neuropsychologiem, doktorem psychologii klinicznej opisał tragiczne skutki toksycznego sukcesu, który bywa formą śmierci za życia. Zawzięta rywalizacja, by wygrać przynosi ogromne szkody zdrowiu emocjonalnemu, fizycznemu i duchowemu. Ludzie toksycznego sukcesu zagubili sens i radość życia, a co gorsze doświadczyli poważnych problemów rodzinnych i kłopotów zdrowotnych, zagrażających życiu.

Amerykańska i europejska kultura definiuje sukces jako realizację ambitnych indywidualnych celów. Człowiek sukcesu to osoba przebojowa, ostra, szybko myśląca, skłonna do rywalizacji, z uporem dążąca do celu, pewna siebie w stopniu graniczącym z arogancją, posiadająca władzę, manipulująca światem i innymi dla własnej korzyści. Nike, jedna z najpotężniejszych korporacji na świecie, swoją misję formułuje tak: „Doświadczyć emocji współzawodnictwa, wygranej i zmiażdżenia rywali.” Taka jest „misja” większości firm, nawet jeśli nie jest tak otwarcie formułowana. W naszym zachodnim świecie sukces opiera się na porażce innych. Popatrzmy na telewizyjnych idoli. Im bardziej agresywni, tym lepiej dla producentów programów. Najgłośniejsze, najbardziej zadufane w sobie osoby są postrzegane jako najciekawsze. To nasi „ludzie sukcesu”.

Wielu młodych ludzi wierzy w taki sukces. Badania prowadzone od dziesięcioleci na temat niszczącej, wręcz zabójczej siły sukcesu, opartego na rywalizacji i porównywaniu się z innymi są przestrogą: mogą uratować zdrowie, a nawet życie naszych dzieci, które kończą studia i szukają swojego miejsca. Mogą uratować nas wszystkich.

Uwaga: złudzenia!

Wszyscy jesteśmy narażeni na toksyczny sukces. Przyczyn jest wiele. Jedna z nich to doświadczane w dzieciństwie poczucie, że żadne osiągnięcia nie wystarczą, by zyskać bezwarunkową akceptację rodziców. Kto z nas miał szczęśliwych, uważnych rodziców, którzy cieszyli się naszym cudownym towarzystwem? Kolejna przyczyna – całkowita niekwestionowana akceptacja wzoru sukcesu w naszej kulturze. Niszczące przekonania. Uleganie iluzjom. Wierzymy, że postawienie się p o n a d innymi da nam szczęście i spełnienie. Tymczasem stawianie się ponad kimkolwiek rodzi izolację i cierpienie. Prawdziwy sukces to bez wysiłku i z radością stanąć w r a z z innymi.

Wierzymy, że będziemy wreszcie zadowoleni ze swojego życia, gdy osiągniemy zamierzone cele. Jest odwrotnie: im większych indywidualnych sukcesów doświadczamy, tym bardziej wątpimy w siebie, częściej widzimy swoje niedostatki, odczuwamy coraz większe wyobcowanie i rozczarowanie. Czujemy się przeciążeni, w niewoli powinności i pogoni za tym, by mieć więcej. „Im bardziej samotny się czuję, tym bardziej wydaje mi się, że muszę wspinać się dalej” – powiedział jeden ze „zwycięzców”.

Kolejne niebezpieczne, iluzoryczne przekonanie: sukces, do którego dążymy, uodporni nas psychicznie na naturalny chaos codziennego życia. Łudzimy się, że kiedy wreszcie dotrzemy do celu, wszystko stanie się łatwe i proste. Ciężką pracą doprowadzimy do osiągnięcia przewidywalnego, stabilnego życia. Tymczasem nigdy nie doświadczymy poczucia, że dotarliśmy, gdyż życie jest procesem nie rezultatem.

Wierzymy, że skoro miliony tak żyją… Erich Fromm jest autorem słynnego cytatu, który warto wziąć pod rozwagę: „Fakt, że miliony są dotknięte tą samą patologią, nie sprawia, że ci ludzie są zdrowi psychicznie.” Wybitny psycholog Abraham Maslow pisał: „Niewątpliwie coraz bardziej staje się widoczne, że to co w psychologii nazywamy „normą” jest w istocie psychopatologią tak szeroko rozpowszechnioną, że nawet jej nie zauważamy.” Bycie „normalnym” może doprowadzić nas do szaleństwa. Bycie normalnym to, jak zauważyła jedna z amerykańskich felietonistek, ubranie się w rzeczy, które kupujesz do pracy, przejechanie przez zatłoczone ulice samochodem, który jeszcze spłacasz, żeby dostać się do pracy, która jest ci niezbędna, żeby zapłacić za ubrania, samochód i dom, który musisz zostawić na cały dzień pusty, żeby cię było na niego stać.

Co na to nasze serca?

Doktor psychologii Daniel Goleman, autor „Inteligencji emocjonalnej” i „Inteligencji społecznej” zwraca uwagę na to, że wśród narodów całego świata, w różnych kulturach panuje powszechna zgoda, że najważniejszą cechą dobrego życia są ożywcze relacje z innymi, miłość i troska. Bliskość i zażyłość podtrzymują nasze życie, leczą cierpienie, twierdzi lekarz kardiolog Dean Ornish, autor bestsellerowej pozycji „Miłość i przetrwanie”. Cierpimy nie dlatego, że doznajemy bólu. Prawdziwym cierpieniem jest poczucie, że jesteśmy w bólu sami. W rzeczywistości nie szukamy uznania, twierdzi Ornish, lecz bliskości, zażyłości i akceptacji, która powstaje z odsłonięcia się, a nie z doskonałości. Wszystko, co wzmacnia uczucie bliskości jest uzdrawiające. Wszystko, co wzmacnia izolację i samotność prowadzi do cierpienia, choroby i przedwczesnej śmierci z wszelkich przyczyn.

Dean Ornish przez czterdzieści lat robił ludziom by-passy. Twierdzi, że dziś człowiekowi potrzebne są trzy by-passy: od serca do centrum siebie samego, od serca do bliskich ludzi, i od serca do jakkolwiek pojmowanego absolutu.

Nowe nauki – psychoneuroimmunologia, energokardiologia i neuroteologia potwierdzają zależności między naszym stosunkiem do życia a poziomem witalności i zdrowia. W tysiącach badań dowiedziono, że dążenie do władzy kosztem związków opartych na miłości pogarsza jakość życia, zmniejsza liczbę komórek odpornościowych, osłabia serce. Energokardiologia wskazuje na to, że serce jest narządem posiadającym własną wyjątkową formę energii oraz intuicję, w dosłownym sensie potrafi myśleć, czuć i nawiązywać łączność z innymi sercami; i uspokajać się dzięki tej łączności. Gdy mówimy „w głębi serca tak czuję” – ma to podstawy naukowe. Neuroteologia zajmuje się procesami neurobiologicznymi, które zachodzą podczas przeżyć duchowych. Okazuje się, że umysł tworzy poczucie świętości, gdy poświęcamy pełną uwagę najprostszym, najbardziej zwyczajnym radościom i przyjemnościom.

Toksyczny sukces powoduje, że odcinamy się od serca, a tym samym od radości, zdrowia i witalności. Serce nie rywalizuje z nikim. Gdy oddajemy władzę nad sobą głowie, która nieustannie szuka sposobów uzyskania tego, czego chce, delikatny głos serca nie może się przebić. To o tym traktują też książki wybitnych lekarzy: Deepaka Chopry, Bernie Siegela, Carla Simontona, Carole Myss, Joan Borysenko. Mamy już wszelkie możliwe dowody naukowe na to, że w ostatecznym rozrachunku serce zawsze zwycięża. A mimo to zachowujemy się jak jaskiniowcy. Nasi prymitywni przodkowie byli agresywni, ponieważ to pozwalało im przeżyć, ratowali życie w walce z dzikimi zwierzętami. Dziś żyjemy zupełnie inaczej, a mimo to wybieramy reakcje napędzane walką o przetrwanie. Pozwalamy by te prymitywne zachowania niszczyły nasze ciała, serca i związki. Co gorsze – ten archaiczny bagaż zatrzymuje proces ewolucyjny naszej świadomości. Prawdziwy sukces – słodki, jak nazwał go Pearsall, – to panowanie nad swoją uwagą i poświęcanie jej temu, co dyktuje serce.

Gdybym była swoim dzieckiem

W jakim stopniu jesteśmy zainfekowani ideologią toksycznego sukcesu? Można to sprawdzić. Ponieważ nasi najbliżsi żyją z nami na co dzień i znają nas najlepiej, poprośmy ich, aby odpowiedzieli na kilka pytań, dotyczących naszego sposobu życia. Zapytajmy, czy – w ich odczuciu, – za sukces płacimy tym, że jesteśmy niewrażliwi na potrzeby innych lub nawet ich nieświadomi? Czy żyjemy w napięciu i nieustannie się śpieszymy? Czy często surowo oceniamy innych? Narzekamy? Rzadko się śmiejemy? Boją się nam przeszkadzać, gdy jesteśmy zajęci? Mają kłopoty z pozyskaniem i utrzymaniem naszej uwagi? Zazwyczaj robimy kilka rzeczy naraz? Często jesteśmy zmęczeni, a nawet wyczerpani? Traktujemy czas jak pieniądz? Rzadko dotykamy i ściskamy innych? Niechętnie, sceptycznie, a być może nawet wrogo reagujemy na sugestie zagłębienia się w sprawy duchowe? Lubimy mieć wszystko pod kontrolą?

A teraz wyobraźmy sobie, że jesteśmy swoim dzieckiem. Zapytajmy je, jak się czuje, co myśli, gdy patrzy na nas. Czy rodzice cieszą się tobą? Czy naprawdę lubią być z tobą, a codzienne czynności sprawiają im przyjemność? Czy są zadowoleni z tego, kim są i jacy są? Czy poświęcają ci dużo uwagi i będąc z tobą są spokojni i pogodni? Czy kochają się nawzajem i nie żałują czasu, aby to okazywać?

Jeśli nawet te testy wypadły nie najlepiej, są dobre wiadomości: rodzimy się z możliwością wewnętrznej transformacji, możemy odwrócić bieg zdarzeń, zwracając swoją uwagę do wewnątrz, do serca. Słodki sukces czeka na tych z nas, którzy zdecydują się żyć, pracować i kochać ze spokojnym umysłem i zadowolonym sercem. Spróbujmy przez jakiś czas utrzymywać w świadomości zadowolenie. Spróbujmy stanąć i patrzeć w nieokreślonym kierunku. Po prostu być i cieszyć się samym patrzeniem. Mniej mówić, więcej słuchać. Wolniej mówić, wolniej chodzić. Pospacerować po domu i uświadomić sobie, że mamy wystarczająco dużo, by czuć się dobrze już teraz. Możemy poćwiczyć cierpliwość… ustawiając się w jakiejś kolejce. Zostawmy zegarek w torebce. Poćwiczmy ignorowanie ponagleń nadaktywnego umysłu. Pomoczmy się w wannie, zamiast brać prysznic. Wydajmy kolację na cześć przyjaciół i poprośmy ich o przestrzeganie kilku zasad: jemy powoli, nie rozmawiamy o pracy, nie odbieramy telefonów, mówimy tylko o przyjemnych sprawach, cieszymy się wspólnym byciem i świętowaniem,  nikt nie wstaje od stołu, dopóki wszyscy nie zjedzą. Przynajmniej raz w miesiącu spróbujmy napisać ręcznie list do przyjaciela i wyślijmy pocztą. Powoli prowadźmy samochód. Od czasu do czasu usiądźmy na kanapie i nie róbmy nic, po prostu… bądźmy w domu. W ciągu dnia przez chwilę odprężmy się, głęboko odetchnijmy i skontaktujmy się z Wyższą Siłą. Z głębi serca poprośmy o coś, a najlepiej podziękujmy. Pełne wdzięczności nastawienie jest najlepszym lekarstwem dla naszego ciała, serca, umysłu i duszy.

Spróbujmy pobyć bez słów z kimś, kogo kochamy. Wyobraźmy sobie, że to nasza ostatnia szansa, aby cieszyć się sobą nawzajem. Potrzymajmy się za ręce, poprzytulajmy przez dłuższą chwilę tak, żeby nasze serca połączyły się i przepłynęła miłość. Jeśli bliskiej osoby nie ma przy nas, pomyślmy o niej. Spróbujmy utrzymywać więź ze wszystkim, co liczy się dla nas – z Ziemią, ze Stwórcą, z kochanymi ludźmi, ze zwierzętami, z drzewami, z domem. Jak śpiewał Jan Kaczmarek, człowiek wielkiej dobroci: „do serca przytul psa, weź na kolana kota…”

Najlepiej poćwiczyć słodki sukces już od rana. Zaraz po przebudzeniu skupmy uwagę na prostej radości z faktu, że żyjemy. W ten sposób odzyskujemy uwagę. Świadomie kierujemy ją na osoby lub sprawy, których naprawdę potrzebujemy, zamiast na to, co wydaje nam się, że musimy robić, żeby zdobyć rzeczy, których tak naprawdę nie potrzebujemy.

To jest właśnie przebudzenie do życia. Z taką świadomością jesteśmy w stanie podołać najcięższym wyzwaniom losu, wszelkim problemom, chaosowi codzienności, smutkom, kryzysom i dylematom. Możemy pracować długo i ciężko, a jednocześnie utrzymywać najcenniejsze więzi i doświadczać słodyczy życia.

Słodki sukces nie jest życiem na luzie. Skupianie uwagi to wbrew pozorom wymagające zadanie.

Granice nie istnieją

Jeden z najwybitniejszych filozofów naszych czasów Ken Wilber pisze, że najważniejszym metafizycznym sekretem jest fakt, że we Wszechświecie nie istnieją żadne granice. Z kosmicznego punktu widzenia wszyscy jesteśmy falami i cząstkami, które nieustająco zmieniają się zależnie od tego, kto, jak i kiedy na nie patrzy. Wszechświat to współzależność. To dlatego nie możemy wygrać w pojedynkę. Nasza pomyślność i sukces zależą od bliskości i zaufania, od więzi, nie od osiągnięć. Pod życiowymi katastrofami kryje się pełna miłości energia, która nadaje życiu sens i czułość. Antropolog Martin Carrither pisał, że wydaje nam się, iż żyjemy w swoich związkach, ale to my je tworzymy i jesteśmy przez nie tworzeni, żeby w ogóle móc żyć! Dlatego najważniejsze pytania słodkiego sukcesu brzmią: „Co możemy wnieść w życie dla dobra nas wszystkich?” „Osiągnęłam sukces. Ile jeszcze osób czuje, że one również dokonały tego wraz ze mną?” „W jaki sposób to, co mam ochotę teraz zrobić, wpłynie na innych?” „Czy moje cele wydają się słuszne w szerszym kontekście ogólnej pomyślności?”

Czy żyjesz w atmosferze słodkiego sukcesu?

*Czy dzielisz życie z osobami, które naprawdę liczą się dla ciebie?
*Czy panujesz nad swoim rozkładem dnia? Czy nie jest przepełniony sprawami, które cię przytłaczają?
*Czy to, co robisz, dodaje ci energii, czy raczej cię wyczerpuje?
*Czy uważasz, że to, co robisz jest ważne i warte poświęcenia na to większej części twojego życia?
*Czy twoja praca sprawia, że czujesz więź z osobami, na których ci zależy? Czy czujesz się w nią w pełni zaangażowana?

Zejście ze szczytu

– Nie zdajemy sobie sprawy z ceny sukcesu, gdy zdobywamy swój szczyt. Himalaiści, taternicy wiedzą, że wspinanie się jest trudne, ale bezpieczne zejście ze szczytu jeszcze trudniejsze – mówi Piotr Mencina, coach.

– Ludzie toksycznego sukcesu radzą: „Nigdy nie miej dosyć! Zadowolenie to twój wróg! Możesz! Działaj! Osiągaj! Kupuj! Posiadaj! Kontroluj!” Jak my się z tym czujemy? Jak reagują nasze ciała? Gdy słyszę te hasła, robi mi się słabo.

– „Możesz” to piękne słowo. Tylko co możesz? Za wszelką cenę osiągnąć większy przychód, czy doświadczyć harmonii? Kilka lat temu trafiłem do szpitala z kontuzją ścięgna Achillesa. Był to jeden z najszczęśliwszych tygodni w moim życiu, mimo brutalnej rzeczywistości polskiego szpitalnictwa. Byliśmy w sali we czterech – faceci około czterdziestki, z tą samą kontuzją. Żyliśmy szybko, w zgodzie z modą; ciężka praca na kierowniczych stanowiskach, dobra płaca, dużo aktywności na zewnątrz. Plus ambitna zabawa w sport; tenis, narty, kopanie piłki. W szpitalu mieliśmy czas. Od szóstej rano do późna w nocy rozmawialiśmy, snuliśmy refleksje o życiu, śmialiśmy się. Wróciłem ze szpitala i zrezygnowałem ze stanowiska dyrektora dynamicznego przedsiębiorstwa. Uświadomiłem sobie, że sposób, w jaki żyję, tempo, któremu podlegam, i związane z tym napięcie i presja, daleko odbiega od mojej natury, od rzeczywistości, w której chciałbym żyć. Radziłem sobie, jak większość z nas. Ale traciłem radość tworzenia. Wtedy w szpitalu dotarło do mnie, że żyję nie swoje życie, mimo że chwilami fascynujące.

– W jakim sensie fascynujące?

– Zmienność sytuacji, duża mobilność, możliwość poznawania nowych spraw i ludzi. To wszystko na pierwszy rzut oka może wydawać się twórcze i rozwijające. Pierwsza szpitalna refleksja; to było płytkie poznawanie. Spotykałem wielu prawdopodobnie ciekawych ludzi. Raczej sobie dopowiadałem, że są fajni, ale nie mogłem się przekonać, że rzeczywiście takimi są, bo spotykaliśmy się przecież w celach biznesowych. Kilka, kilkanaście takich powierzchownych spotkań dziennie frustruje i wypala. Natłok spraw przytłumia naturalną potrzebę refleksji. Leżałem unieruchomiony w szpitalu i te tłumione potrzeby dały o sobie znać. Poczułem, jak bardzo tęsknię za pogłębionymi relacjami w miejsce powierzchownej wymiany. Jak mi tego brakuje! Salwy śmiechu z facetami, radość, swoboda, naturalność, wspólna energia, czystość tego… A więc tak też można!

Obserwuję, że zbyt wiele energii i mocy inwestujemy w pracę, bo wydaje nam się, że właśnie w ten sposób zadowolimy rodzinę, otoczenie. Zaniedbujemy najcenniejszy obszar „ja”, czyli życie osobiste, więzi, relacje, miłość, współistnienie z innymi. Równie ważny jest obszar społeczny. Co mogę dać z siebie społeczności, w której żyję? Ważne, by odpowiedzieć na to pytanie prawdziwie, z serca, powiązać swoje cele z najczystszymi motywami.

Ratujemy pół świata, karmimy Afrykę. Wtedy w szpitalu pomyślałem, że mogę realizować zadania na znacznie mniejszą skalę. Robić coś fajnego w najbliższym otoczeniu. To wymaga uczciwości wobec siebie. Z doświadczenia wiem, że działamy z różnych pobudek. Młodzi ludzie angażują się w społeczne działania, aby wpisać je do cv i przekonać tym przyszłego pracodawcę. Organizacje biznesowe wspierają projekty, których do końca nie rozumieją, ale mają na to budżet. Nie czujemy, co jest nasze.

– Głos serca, o którym mówisz, to cichy głos, niełatwo go usłyszeć.

– Nawet odpoczywamy tak samo, jak pracujemy, szybko i płytko. Planujemy trzydniowe wakacje, w czasie których chcemy jak najwięcej zobaczyć i doświadczyć. Nudzimy się w domu. Oddajemy wychowanie dzieci opiekunkom, rodzicom. Nie mamy czasu na radość. Przenosimy pracę do sypialni. Odczuwamy presję manifestowania życiowego sukcesu poprzez stan posiadania, nadmierne zadłużanie się, żeby pokazać, że dajemy radę. Wierzymy, że jeśli odniesiemy sukces to wszystko się ułoży; dopiero wtedy będziemy mieć więcej czasu, lepsze relacje z ludźmi, bliscy będą nas kochać. Opuszczamy codzienność, bo wierzymy, że mamy coś do osiągnięcia. Nie szanujemy związków. Wydaje nam się, że rodzina jest nam dana raz na zawsze. Każdy sukces, który uderza w bliskie związki jest gorzki i toksyczny. To wysoka cena.

– Jak to możliwe, że decydujemy się ją płacić?

– Nie zdajemy sobie sprawy z tej ceny, gdy zdobywamy swój szczyt. Himalaiści, taternicy wiedzą, że wspinanie się jest trudne, ale bezpieczne zejście ze szczytu jeszcze trudniejsze. Są takie słynne badania: zapytano sportowców, czy gdyby mieli zagwarantowane sukcesy olimpijskie, zdecydowaliby się na doping, wiedząc, że niekorzystnie odbije się na ich zdrowiu. Większość odpowiedziała, że tak. Poświęciliby zdrowie za bycie zwycięzcą, ikoną.

– Szokujące. Jakiś czas temu rodzice bronili dyrektora dziecięcego chóru, wiedząc, że nadużywa te dzieci seksualnie. Ale zapewnia dzieciom sukces, wyjazdy, występy, bycie ważnym, wyjątkowym, stwarza perspektywę lepszego życia – tak tłumaczyli dyrektora.

– Ikona sportu, podziwiana przez młodych, Justyna Kowalczyk 320 dni w roku  jest poza Polską. Ćwiczy przez osiem godzin dziennie, w ciężkim terenie, podejmuje wysiłek przekraczający ludzkie możliwości. Ma stale przy sobie trenera, asystentów, masażystów i techników, którzy dbają o sprzęt. To nie są warunki, w których piękna, młoda kobieta może realizować swoje cele z obszaru „ja”. Realizuje cel sportowy. I już teraz płaci za to cenę, której prawdopodobnie jeszcze nie zna. Sto lat temu sportowcy mieli rodziny, związki, uczestniczyli w życiu społeczności. Ich wyniki były o połowę gorsze.

– Zejście ze szczytu wymaga ostrożności, uwagi, skupienia na każdym kroku. Można się przygotować?

– Zacząłem od szczerej rozmowy ze sobą, czy chcę żyć tak jak dotąd. Kim jestem w swojej naturze? Kim się czuję? Odpowiedź pojawiła się natychmiast: jestem „wspieraczem”, osobą, która na wszystkich etapach swojego życia, stara się jak może wspierać innych w osiąganiu tego, czego pragną. Osobą mocno powiązaną z naturą. Kupiłem więc ziemię pod Warszawą i zagospodarowałem ją do celów szkoleń, wykładów, różnych pomocnych przedsięwzięć. To jest propozycja zawrócenia z dynamicznej drogi wielkomiejskiej. Zauważyłem, że ludzie, którzy to miejsce odwiedzają, patrząc na zieleń, słuchając ptaków, głęboko oddychając, odnajdują tu zapomnianą część siebie. I nowe tempo życia – raczej wolne niż raczej szybkie.

– Co myślisz o sukcesie? Osiągnąłeś sukces?

– Mam czas na sprawy, działania, relacje, które są dla mnie ważne, a nie wymuszone przez okoliczności. To dobry sposób na życie.

Piotr Mencina, coach, współpracuje z wyższymi uczelniami; prowadzi zajęcia dla studentów kierunków podyplomowych z zakresu psychologii i coachingu.