Ponieważ Kali zajmuje ostatnio centralne miejsce w mojej psychice, myślę o tym, co by było, gdyby Whitney zaprosiła ją do swojego życia.
Kali to dzika, namiętna miłość do życia. Zdrowy sposób chronienia go; energia respektu i szacunku, wyrażania siebie z brzucha i z trzewi. Ognista moc, która – możemy być pewne – nie zawaha się zniszczyć wszystkiego, co życiu nie służy. Energia granic – mocne, kobiece „nie”!
Whitney w tańcu z Kali! Cóż za inspirujący obraz, prawda? Ochronne płomienie, nektar w sercu, trzecie oko przenikające rzeczywistość na wskroś, a w ręku miecz, odcinający wszelkie iluzje i złudzenia na temat tego, jaką kobieta ma być. Rozwścieczamy Kali przekonaniem o tym, jak dobre i miłe musimy być, aby zasłużyć na życie.
Kali zrobiłaby porządek. Rozpędziłaby na cztery wiatry popaprane towarzystwo, fałszywych przyjaciół i doradców, przemocowego męża. Nakazałaby Whitney strzec swojej integralności w kontaktach z mediami. Rozprawiłaby się z niemocą i uległością w psychice kobiety. Dotknęłaby jej niewinnego i zrozpaczonego serca, aby tu, w tym miejscu odnaleźć siłę bezkompromisowego służenia światu mocą swojego talentu.
Whitney niestety nie wezwała Kali na ratunek. Jednak my możemy to zrobić, ponieważ ciągle żyjemy.