Czy osoby, które nie czują smutku i żalu po śmierci bliskich muszą być dla nas „dziwne”, muszą coś „wypierać”? A może raczej zainspirować się ich dojrzałością?
Rozmawiam ze znajomą kobietą, która miesiąc temu straciła męża. Pytam z troską, jak się czuje.
Anna: (żywym, mocnym głosem) Dobrze, bardzo dobrze.
Ja: (niedorzecznie) Tęsknisz za Jankiem?
Anna: (spokojnie) Trochę… tak. Jednak nie ma we mnie ani smutku ani żalu.
Ja: To… bardzo ciekawe…
Anna: Wiesz, dosyć dziwnie się czuję, gdy ludzie tak smutnieją na wieść, że Janek umarł. Tak ich to przygnębia… I te kondolencje: „przykro mi”, „przyjmij wyrazy współczucia”. Przyjmuję oczywiście… Jednak to tak, jakby ich słowa mnie nie dotyczyły…
Wyparcie! – diagnozuję natychmiast. To słowo przychodzi automatycznie. A więc kobieta wypiera ból, odmawia przeżycia żałoby.
Kiedy dzisiaj badam tę swoją jednoznaczną reakcję, odkrywam, że jest nawykowa, stereotypowa, sztywna, ograniczona i zamykająca.
Anna: (wyjaśniająco) Byliśmy udanym małżeństwem przez ponad 20 lat. Pół roku temu zdiagnozowano ten nowotwór… Janek przyjął diagnozę spokojnie… Mieliśmy dobre życie i bardzo szczęśliwe ostatnie pół roku…, ponieważ wiedzieliśmy, że to ostatni czas razem, więc cieszyliśmy się sobą, jak nigdy dotąd. Czego mogłabym chcieć więcej? Wszyscy umrzemy. Czy to powód do rozpaczy? Tyle wspomnień… dobrych i trudnych, jak to w życiu. Janek żyje we mnie… Myślę o nim i jestem spokojna.
Brawo mama!
Oglądam na You Toube spotkania z mnichem buddyjskim Adjanem Brahmem. Mówi to samo, co Anna. Że nie ma w nim smutku i żalu po śmierci mamy. Przez ostatnie trzy lata cierpiała na demencję, na chorobę Alzheimera. Śmierć to wyzwolenie – mówi mnich. Ulga. Odpoczynek. „Brawo mama! Kto by chciał żyć z demencją?”
Jakie proste, rozsądne podejście.
Mnich twierdzi, że żałoba jest kulturowa – nauczyliśmy się, że po śmierci bliskich trzeba przeżywać żałobę, czuć się źle, być zrozpaczonym, ubolewać, smucić się i żalić nad sobą. Brahm opowiada o swoich siedmiu latach w Tajlandii – był mnichem w klasztorze położonym w odległej części kraju. Obserwując tamtą tajską społeczność w małych miastach i wsiach zauważył, że nie znają żałoby, nie smucą się, gdy ktoś umiera. To go zaciekawiło. Czyżby żałoba była związana z kulturą? A więc te wszystkie bolesne uczucia pojawiają się, ponieważ my sami i ludzie wokół nas oczekują, abyśmy je przeżywali i okazywali?
W naszej zachodniej kulturze raczej nie wypada wyrażać ulgi, gdy umiera schorowany i cierpiący rodzic. Nie wypada czuć spokoju i zgody na życie takie, jakie jest.
Odszedł? Gratulacje!
Jakiś czas temu byłam na warsztacie z terapii prowokatywnej, prowadzonym przez Noni Hofner, uczennicę Franka Farelly’ego, twórcy tej terapii. Jeden z uczestników opowiadał o niedawnej śmierci ojca, a Noni niewiele myśląc, wypaliła: „Gratulacje!” To nas, uczestników warsztatu, zszokowało, a jednocześnie pokazało inny punkt widzenia; inne spojrzenie. Możemy cieszyć się ze śmierci. Cieszyć się, że umrzemy. Uznać, że to niezła perspektywa. Możemy zaciekawić się śmiercią tak samo, jak ciekawi nas życie; co dalej? Czy jest jakieś „dalej”? Jak to będzie? Możemy gratulować sobie spokoju w obliczu śmierci.
Czy osoby, które nie czują smutku i żalu po śmierci bliskich muszą być dla nas „dziwne”, muszą coś „wypierać”? A może raczej zainspirować się ich dojrzałością?
Poświętujmy!
Nie zapomnę tego pogrzebu. Żegnaliśmy znanego ekologa, a jego córka była uśmiechnięta, odprężona, chciało się z nią być, rozmawiać. Mówiła swobodnie: „Tata był buddystą, z humorem rozprawiał o śmierci, medytował nad przemijalnością wszelkich form. Nieźle by się uśmiał, gdybym robiła problem z tego, co nieuniknione. Chodźcie, przygotowałam dobre jedzenie, powspominamy, pooglądamy zdjęcia, poświętujemy. Mieliśmy mnóstwo szczęścia, że był z nami przez tyle lat, prawda?”