W najnowszych „Wysokich Obcasach” rozmowa z Kamilem Sipowiczem o miłości.
Obrazy, które zatrzymują oddech.
Kora – już wyniszczona chorobą, – buduje kolejne domy i urządza je. Żeby jej mężczyźni – Kamil i dwaj synowie – pozostali w zorganizowanym i uporządkowanym świecie, gdy jej już nie będzie. Pragnie, aby byli szczęśliwi, aby Kamil pokochał kogoś. „To jest prawdziwa miłość i mądrość” – mówi mężczyzna, z którym Kora przeżyła czterdzieści lat.
Ostatnie miesiące przed śmiercią śpią razem, obok siebie. „Nie opuszczałem jej.”
Odeszła w miłości. W sposób naturalny, na Roztoczu, w otoczeniu rodziny, przyjaciół, przyrody i zwierząt.
„Czułem i czuję jej obecność”.
Połączyła go z osobami, które mu teraz pomagają. Pozostał z poczuciem, jak wielki wpływ miała i ma na jego życie. „To się w buddyzmie nazywa bodhisatwa, przebudzone dobro.”
I jeszcze to, że Kamil planuje zrobić mural, na którym będą trzy osoby: Kora, Marek Jackowski i on. Trójkąt. Pierwszy mural z trójkątem.
Znamy historię Kory. Wychowała się w domu dziecka, doświadczała wszelkiej możliwej przemocy. Nie była łatwą osobą. „Bywała zazdrosna i zaborcza. (…) Były miedzy nami wybuchy, eksplozje, kłótnie, ekstremalne wręcz. To, żeśmy się nie zabili w żadnym wypadku samochodowym, to cud.”
Była piękna i wartościowa, mówi Kamil o tym, co pozostało.
Kora kochała i robiła, co chciała.
Zdjęcie: Herrzipp/ GNU Licencja Wolnej Dokumentacji