Och ci mężczyźni :)

Bliska mi, mądra, piękna 26-letnia kobieta mówi tak: „Kocham go i wkurza mnie, kiedy leży na kanapie, kiedy mnie przytula, rozwesela. Jednego dnia go kocham, a drugiego nie mogę z nim wytrzymać. Złości mnie, że dziś się tak zachował przy mojej mamusi, a wczoraj inaczej. Byliśmy na parapetówce u znajomych. Dlaczego on nie jest w tej chwili taki zabawny, jak tamten chłopak? Dlaczego nie pożera mnie wzrokiem tak, jak to robi jego przyjaciel w stosunku do swojej dziewczyny? Dlaczego nie śpiewa i nie zna słów piosenek?! Dlaczego nie gra na gitarze!? Dlaczego nie tańczy? A przecież „prawdziwy mężczyzna to taki, z którym dobrze się tańczy.” Kto to powiedział? Czy ja nie mogłabym zaakceptować go w całości – z jego sztywnością, skłonnością do analizy, liczenia, do bycia chłopcem?”

Każda z nas – bez względu na to, jak długo jesteśmy w relacji –  mogłaby z pewnością powiedzieć to samo. Oliwia Harrisson, żona George’a Harrissona w autobiograficznym filmie o nim, zapytana, jaka jest tajemnica ich trzydziestoletniego małżeństwa; co trzeba zrobić, żeby się nie rozstać, powiedziała: „To bardzo proste, trzeba nie wnieść o rozwód”.

No cóż, oni nas czasem (wcale nierzadko!) wkurzają, irytują, meczą, nie rozumieją, nie domyślają się… I co z tego?! Możemy ich czasem nie lubić i… kochać. Romantyczna miłość nie jest w stanie przetrwać, ponieważ na głębszym poziomie wiemy, ze wszyscy jesteśmy stworzeni do czegoś więcej! Czegoś o wiele, wiele więcej! Miłość to stan istnienia, a nie emocja, prawda?

Ta, która kocha prawdziwie (jak w opowieści „Włos niedźwiedzia” z „Biegnącej z wilkami” Clarissy Pinkoli Estes – zbioru archetypowych mitów o kobiecej mocy) widzi, co się z nim dzieje i cierpliwie wspina się na górę po lek dla jego duszy, (bo „wrócił z wojny”), po drodze okazując wdzięczność sprzymierzeńcom. Wiele kobiet może „kochać prawdziwie”, ponieważ mężczyźni, z którymi się związały, są oddani, widzą unikalność swojej kobiety. Afirmują jej piękno. Czują jej wewnętrzną esencję. Nie z każdym mężczyzną jest to możliwe. Wtedy dobrze jest kochać i odejść. To „kochać” jest absolutnie kluczowe. Nawet nie „kochać jego”, ale w ogóle kochać, czyli być w swoim centrum, w źródle. Nie tracić przy nim swojej mocy. To uważne, cierpliwe patrzenie i widzenie z miejsca mocy przemienia nas i nasze związki.

Już wiem, że miłość do mężczyzny nie czyni mnie szczęśliwą – nie tu jest moje źródło. To tak jak z rodzicami – oni nie są źródłem naszego życia (bo czy zachowują się jak źródło?!). A więc te najważniejsze relacje czynią nas świadomymi, obecnymi, nie szczęśliwymi. (I dlatego są tak bezcenne!) I paradoksalnie – jeśli jestem obecna w relacji – każdej! – jestem też szczęśliwa. Ale to nie mężczyzna ma mnie uszczęśliwić. Z mojego doświadczenia wynika, że to byłby za duży dla niego ciężar 🙂 Nie do podołania 🙂 I – niepotrzebne starania: to po prostu nie jest możliwe. Albo: możliwe na bardzo krótko. A przecież żyjemy dla odnalezienia trwałej radości, prawda?