W miłosnym objęciu

Czekamy tylko na tę jedną jedyną miłość.

W kinach „Maria Callas” z Angeliną Jolie w roli głównej. Ostatni tydzień z życia wielkiej śpiewaczki.

Trudno nie oglądać tego filmu ze ściśniętym współczuciem sercem. Oto ona – sławna i bogata, niegdyś uwielbiana, wielka Callas żyje w wytwornym apartamencie w centrum Paryża z dwójką służących i… umiera z samotności, rozpaczy i udręki. Oglądamy spektakl samozniszczenia. Wychudzone ciało na granicy szaleństwa, omamy, silne leki na okrągło, głodzenie się. Utrata głosu i sił artystycznych.

Callas umiera w wieku 54 lat. Przestała śpiewać wiele lat wcześniej, gdy poznała Arystotelesa Onassisa, jednego z najbogatszych ludzi tamtych czasów. Poświęciła wszystko, by być blisko niego. O jego ślubie z Jackie Kennedy dowiedziała się z prasy. Biografowie Marii twierdzą, że maltretował ją fizycznie i psychicznie, zmusił do przeprowadzenia aborcji. Zazdrościł jej sławy. Poniżał ją i gardził nią. Słyszała: „Kim ty właściwie jesteś?! Masz tylko gwizdek w gardle, a w dodatku on nie działa.” Maria próbowała wrócić na scenę, jednak nie miała siły, po kilku nieudanych trasach koncertowych odwoływała kolejne. Reżyser Franco Zeffirelli uważał, że to przez Onassisa przestała śpiewać i straciła chęć do życia.

Po śmierci kochanka rozpaczliwie pragnie odzyskać swój prawdziwy głos, tym razem dla siebie. Jak mówi w filmie – czas, aby odnaleźć to, co zagubione. Niestety jest już za późno; to pragnienie tonie w halucynacjach, wywołanych ogromnymi ilościami psychotropów i przytłaczającym cierpieniem. Proces autodestrukcji posuwa się bez litości. Traci siły, zawodzi publiczność, konfliktuje się z prasą. Zapada w narkotyczne sny.

Życie nie szczędziło jej traum i upokorzeń. Miała dramatyczne relacje z matką, która w czasie okupacji stręczyła swoje córki niemieckim oficerom, a potem wymagała już tylko pieniędzy i opieki.

Reżyser Pablo Larrain wcześniej sportretował dwie inne kobiety legendy: w filmie „Jackie” pokazał Jacqueline Kennedy, w „Spencer” księżnę Dianę. Wszystkie trzy czuły się niekochane, zdradzone, upokorzone i wykorzystane. Gdy powracam do tych filmów, widzę tę samą kobiecą historię – nadludzką miłość, nadludzkie starania i nieludzkie wręcz zmagania w patriarchalnym świecie. To historia każdej z nas, mimo że nie jesteśmy diwami operowymi ani żonami wpływowych mężczyzn.

Kochajmy siebie, kobiety, kochajmy siebie. Wreszcie przede wszystkim siebie.

Z największą czułością szepczmy sobie do ucha te słowa miłości, szacunku i uznania, których pragnęłyśmy od naszych matek, ojców, mężów i kochanków, a których nigdy nie usłyszałyśmy. Tak naprawdę prawdziwie czekamy tylko na tę jedną jedyną miłość.

Fot. Pablo Larrain/materiały prasowe