Joanna

Joanna Eichelberger nie żyje.

Była dla mnie ważna, niezwykle; dobra, mądra, piękna, twórcza, troskliwa, współczująca. Ponad 20 lat temu zasiadałyśmy razem w pierwszym w Polsce kobiecym kręgu, prowadzonym przez Danutę Ogaoeno. To właśnie Joanna zaprosiła mnie do tego kręgu, dzwoniąc wiele razy i przekonując, że to w sam raz dla mnie. Kim byłabym dzisiaj, gdyby nie jej gorliwość, cierpliwość i miłość? Jak tysiące kobiet, zawdzięczam Joannie lekcje miłości do siebie.

Dziękuję ci kochana.

Kilkanaście lat temu napisałam o Joannie do „Zwierciadła”. Oto ten tekst:

Serce zna odpowiedź

Kobiety są spragnione bycia razem. Potrzebujemy razem płakać, śmiać się, tulić, dotykać, masować, dziękować sobie i wybaczać.

Joanna budzi emocje. Kilkanaście lat temu, gdy pracowała w szkole społecznej, robiła ceremonie dla dziewczynek, związane z pierwszą miesiączką. Dzisiaj o krwi menstruacyjnej, która jest źródłem kobiecej siły i źródłem życia, można przeczytać w wielu książkach i artykułach. Mówimy o krwi swobodnie, nierzadko w sposób afirmatywny. Ale wtedy! Gdy któregoś dnia powiesiła w szkole na tablicy ogłoszeń myśli z Janusza Korczaka, a wśród nich także taką, że każdemu dziecku należy się szacunek i miłość nawet wtedy, gdy chce popełnić samobójstwo – wśród rodziców rozpętała się burza. Z dziećmi, które uczyła, i z ich rodzicami była na „ty”, bo przecież na „pan, pani” nigdy nie zbudujemy lepszego świata, a smród autorytetu odcina od uczuć i od prawdy.

Od wielu lat prowadzi kobiece Kręgi Pełni i Ceremonie dla Nienarodzonych, do których zaprasza te z nas, które straciły swoje dzieci w wyniku poronienia i aborcji; i pierwsza mówi: „właśnie w ten sposób straciłam kilkoro dzieci”. I opowiada swoją historię, otwierając serce na oścież, dotykając najboleśniejszych miejsc w sobie.

Budzi emocje, gdy mówi: „Żaden mężczyzna nie może decydować o tym, czy kobieta ma urodzić dziecko.” „To my decydujemy, co ma być urodzone, a co ma umrzeć, tak było w plemiennych kulturach, i to jest mądre.” „Gdy kobiety będą miały oparcie w mężczyznach, będą rodzić dzieci.” „Życie jest w rękach kobiet, kobiet świadomych.” Na jej stronie internetowej kobieta trzyma w dłoniach Ziemię.

Gdy ostatnio usłyszałam, że Joanna to „wariatka z rozwianymi siwymi włosami, która chodzi po ogrodzie i rozmawia z kwiatami”, pomyślałam, że oto jestem w domu. Profesor Maria Janion mówiła mi, że nie raz słyszała o sobie, że jest wariatką: „To jest bardzo silny wzór, ciągle żywy, od wieków – jeśli kobieta choć trochę odstaje od normy, mówi się o niej, że jest wariatką. Ale jeśli jest się otwartym na inne kobiety, to ta obecność daje siłę – kobiety mnie docenią, inne wariatki mnie uznają.”

Oczywiście, że tak. Jestem wariatką, która uznaje i podziwia odwagę Joanny.

Wreszcie w Domu

– To Hestia – mówi Elżbieta Smoleńska, wydawczyni książki „Boginie w każdej kobiecie” i od wielu lat sąsiadka Joanny. – Archetypowa strażniczka domowego ogniska.

„Spośród mieszkańców Olimpu Hestia jest najmniej znaną postacią – pisze Jean Shinoda Bolen w swojej książce „Boginie w każdej z nas”. Nie ukazywano jej w rzeźbie ani w malarstwie. Była natomiast obecna w płomieniach ognia płonącego pośrodku domu, świątyni czy miasta. Symbolem Hestii było koło: taki kształt miały jej paleniska i jej świątynie. Była odczuwaną duchowo obecnością, ogniem, dającym światło i ciepło.”

Harmonijnie urządzony dom, ogród w kwiatach i ziołach, ogień w kominku i na polanie przy domu, mandale, które układa w centrum, gdy zasiada w kręgu z kobietami – oto otoczenie, w którym żyje, i które wypełnia swoją czułą obecnością. Na pierwszy rzut oka delikatna i bezbronna, ale gdy oprzesz się na niej – mocna jak skała, tak mówią kobiety. Dziesiątki, jeśli nie setki kobiet doświadczyły matczynej troski Joanny. Wychłodzone po surowym dzieciństwie, głodne matki, lgnęłyśmy do niej jak do miodu. Niektórym z nas wystarczyło kilka spotkań, innym kilka lat bliskiego kontaktu, aby zagoić rany odrzucenia przez najbliższe kobiety z przeszłości. A potem szłyśmy w swoje życie, ale już inne, odnowione, nakarmione. Mnóstwo takich historii: „Przyjechałam do Warszawy z małego miasta, osamotniona, zagubiona, ktoś mi powiedział o Joannie, zadzwoniłam w lęku, że przecież nie wypada, a ona zaprosiła do siebie, przygarnęła, wysłuchała…” „Najważniejsza kobieta w moim życiu, zastępcza matka. Przy niej opłakiwałam swoje cztery stracone ciąże, a potem urodziłam zdrową córeczkę.” „Jedyne miejsce, gdzie nie zostałam potępiona za aborcje. Po dziesięciu latach tajemnicy i samokarania siebie dotarłam do miłości i akceptacji, i urodziłam się na nowo. Jestem w dobrym związku z mężczyzną, co wydawało mi się już niemożliwe, zmieniłam pracę.”

Historie transformacji, rozkwitu, przemiany, gdy stary ból zostaje wreszcie przyjęty, utulony; gdy można się położyć przy ogniu, rozluźnić, odpocząć w Domu. Historie wyzwolenia z opresji, złych związków, nienawiści do siebie. „Córeczki” są zgodne: od niej zaczęła się droga szacunku dla siebie, dla swojego ciała i dla swojego życia. „Powiedziałam do swojego agresywnego ojca: „nie będziesz mówił do mnie w ten sposób, nie zgadzam się.” I pomyślałam, że to przecież Joanna tak nas w szkole uczyła, gdy byliśmy dziećmi; mówiła zawsze, że mamy szanować dorosłych, ale my także zasługujemy na szacunek.”

Cierpi, jak każda z nas, choruje, bierze leki, mierzy się ze swoim bólem, trudnymi relacjami z najbliższymi, trudną przeszłością, modli się, medytuje. Malarka po ASP, ilustratorka książek, nauczycielka, kobieta działająca i aktywna, mówi że najważniejsze jest być, być w relacji ze wszystkim w pełnej, uważnej, czułej świadomości, nic innego nie jest ważne.

Gniew przeobrażony

Nazywa siebie feministką, bo łączy się z tymi kobietami, które pracują nad swoim gniewem. Po pięciu tysiącach lat patriarchatu to jest słuszny gniew i trzeba się z nim liczyć, i uważnie obchodzić.

– Niektóre kobiety nie radzą sobie ze swoim gniewem, a mężczyźni wykorzystują te emocje i ośmieszają feminizm – mówi. – Feministki używają przeobrażonego gniewu, żeby się bronić, zmieniać i rozwijać. Jeśli chcemy spojrzeć bez winy i wstydu na nasze życie i na życie wielu pokoleń kobiet, to musimy przeobrazić gniew, przekuć go na troskę i moc.

Jak to zrobić? Tylko poprzez uleczenie wewnętrznych ran, odsłonięcie serca, zranionego, zbolałego i pełnego miłości. Żebym mogła cię zrozumieć i pokochać, muszę cię poznać sercem. Bo jak inaczej zbudować solidarność między kobietami; solidarność  i miłość między kobietami, mężczyznami i dziećmi.

– Kobiety są spragnione bycia razem – mówi Joanna. – Spragnione rytuałów, ceremonii; to w nas jest, ta tęsknota, jakaś pamięć na poziomie komórkowym. Potrzebujemy razem płakać, śmiać się, tulić, dotykać, masować, dziękować sobie i wybaczać. I dobrze sobie życzyć, najlepiej. Dlatego organizuje Ceremonie Pełni, comiesięczne spotkania w pełni księżyca. Jeździ po Polsce i uczy kobiety, jak założyć krąg, jak go prowadzić, jak słuchać siebie nawzajem, jak – po wielu tysiącach lat oddzielenia od siebie, rywalizacji i nieufności – być wreszcie razem.