MUSZĘ ROBIĆ. Bo skoro nie robię, to kim i po co jestem?
Taka opowieść bliskiej kobiety:
„Przychodzę, jak co wieczór, do pokoju Hani na całusa na dobranoc. Zwykle chwilę gadamy. Teraz też. Jest sobota. Hania niewyraźna, przygnębiona. Mówi: jakoś mi źle. Coś się stało? – pytam. Hania: sama nie wiem… jest mi źle, bo tak mało dziś zrobiłam…
Nie wierzę własnym uszom. Już udało mi się ją TYM zainfekować? W wieku dwunastu lat już TO ma? Czy TO jest przekleństwo kobiet w mojej rodzinie, czy wszystkich kobiet? Czy może przekleństwo naszej kultury? Robienie.
Jestem tyle warta, ile na-robię!
Zatkało mnie. Nie wiem, jak zareagować. Przecież sama mam z tym problem. Jak mam spowodować, żeby moja córka nie miała? Może zrobię wykład na temat naszej chorej kultury, i jeszcze o tym, że Lao Tse pisał o wartości bezużyteczności, i że to on ma rację…?
Na szczęście, samo mówi mi się coś innego.
– A ile musiałabyś zrobić, żeby było wystarczająco?
Hania chwyta w lot mój ton.
– Chyba… pięć!
– A pięć to nie trochę za mało? Nie lepiej dziesięć?
– Dziesięć byłoby nieźle…
– A tak w ogóle najlepiej, to ile by było?
– Najlepiej, to, żeby było tak poupychane! A jeszcze lepiej, żeby zachodziło na siebie! Cały dzień wypchany zadaniami i żeby jedno zachodziło na drugie! Wtedy byłabym zadowolona!
Ryczymy ze śmiechu.
Śmiechu warte…
Nie wiem tylko czy śmiech jest wystarczająco pożyteczny i użyteczny…”
Poleżałam… minutę
Inna opowieść:
„Kupiłam specjalistyczną matę z kolcami, żeby trochę w ciągu dnia na niej poleżeć, bo to dobre na wszystko – na kręgosłup, na krążenie, pozwala osiągnąć głęboki relaks i tym podobne. Kładę się, minęła minuta, a ja już w myślowym galopie – muszę zaraz wstać i pójść po zakupy, przygotować córce kanapki, zrobić pranie. I ciało samo się podnosi! Nie mogę w to uwierzyć! Muszę coś robisz, żeby czuć, że żyję… Zasługuję na prawo do życia poprzez robienie – takie zdanie przelatuje mi przez głowę.”
Obie opowieści z tego samego dnia.
Jeszcze nie spotkałam kobiety, która – w jakimś stopniu, na świadomym albo nieświadomym poziomie – nie miałaby tego: MUSZĘ ROBIĆ. Bo skoro nie robię, to kim i po co jestem?
Czy można żyć bez robienia? Czy można się odprężyć i pozwolić, żeby życie samo zatroszczyło się o wszystko? Żeby zrobił ktoś inny? Żeby nie było zrobione? Czy możliwe, aby robić t r o s z e c z k ę, a resztą się nie przejmować? Czy możliwe, aby odpocząć do szpiku kości i nie mieć wyrzutów sumienia z tego powodu? To naprawdę świetne, inspirujące i twórcze pytania.
Czy życie polega na robieniu? Czy można nie być użyteczną? Czy to prawda, że samo istnienie, bycie, wystarczy, aby czuć się dobrze? Czy mam prawo w ten sposób „marnować” życie? I jeszcze mnóstwo pytań na ten temat. Dopóki nie sprawdzę, nie wiem. Sprawdzam!