Czy jesteśmy w stanie wygrać jakąkolwiek wojnę?
Czy nie mamy już dość?
– Gdy słyszę „walcz”, robi mi się słabo – mówi przyjaciółka.
– Dlaczego mam się „nie poddawać”? Czy życie to walka, mobilizowanie się do ataku i pokonywanie wrogów? Serio?– to siostra.
– Niech nas zabiją; niech zabiją kobiety, dzieci, zwierzęta, niech wytną drzewa! Proszę bardzo! – to głos wyczerpania, zniechęcenia i desperacji; głos wielu z nas.
Czy walka z tym co jest, wzmacnia nas? Czy zmiana na lepsze warta jest naszego życia, spokoju i radości, które nam jeszcze pozostały? Czy naprawdę wygrywamy jakieś bitwy, wojny? Czy naprawdę „nie poddawanie się” ma sens?
Czy „dziecko”, które chcemy powołać na świat musi być wydarte życiu, wywalczone, okupione znojem, napięciem i psychicznym kryzysem?
W kultowej „Księdze życia kobiety” Joan Borysenko czytamy o ciekawym eksperymencie. Zestresowane, wyczerpane kobiety, które przez lata walczyły, aby zajść w ciążę, które nie poddawały się przeciwnościom, motywowały siebie do nieustannych starań i działania, poddano dziesięciotygodniowemu szkoleniu redukcji stresu i napięcia, odpuszczania i poddania. Nacisk został położony na to, by głównym celem tych kobiet stało się życie pełnią życia, a nie – jak dotychczas – poczęcie dziecka.
Po szkoleniu utrzymano kontakt z trzystoma kobietami i okazało się, że niemal 60 procent z nich zaszła w ciążę w przeciągu sześciu miesięcy od ukończenia szkolenia. (Mimo, że celem nie była ciąża; ciąża okazała się raczej efektem ubocznym programu.) Dziesięć tygodni praktyki uwalniania napięcia i stresu przyniosło o niebo lepsze efekty niż kilka czy kilkanaście lat bezkompromisowej walki bez względu na cenę.
Mocne zaznaczenie swoich granic, mocne „nie”, gdy wymaga tego sytuacja, protest, sprzeciw, intencja, obecność, troska, skupienie na tym, na co mamy wpływ, oddanie, zaangażowanie – tak, jak najbardziej. Ale walka? Wojna? Walka o wolność, tolerancję i równość, o ziemię, powietrze i przyszłość, o udane związki, zdrowie, a nawet – jak ostatnio przeczytałam w jednym z kolorowych pism – o… orgazm!
Nienawidząc wojny, idziemy na wojnę o pokój. Czy to ma sens?