Matka Teresa żyje!

„Chciałabym zrzucić parę kilo.. – wrzuciłam temat chłopakowi, który „grał” mojego coacha na szkoleniu z terapii prowokatywnej, prowadzonym przez terapeutkę z Monachium Noni Hofner. Zamyślił się, pokiwał głową i mówi: „…no to chyba tylko cud by tu pomógł… Może Jezus…, no ale on nie żyje…” Wybuchłam śmiechem. Złapałam styl i mówię: „…chyba, żeby święty Tadeusz Juda, ten od spraw beznadziejnych…”

W swojej pracy coachingowej intuicyjnie i spontanicznie stosuję czasem styl prowokatywny. Klienci wchodzą w to jak w masło. Śmiejemy się, a – co oczywiste – śmiech odpręża, pozwala mniej dramatycznie spojrzeć na problem. Gdy opada pierwsze napięcie, zaczynamy głębiej oddychać, swobodniej rozmawiać, zdejmujemy szaliczki i żakiety („ciepło tutaj”), i ogólnie luzujemy. Przegoniliśmy tumany czarnych chmur; dobry początek sesji.

Kilka lat temu poznałam twórcę metody prowokatywnej Franka Farelly’ego i jego książki. Frank robił (już nie żyje) piorunujące wrażenie – uśmiechnięty, empatyczny, w sposób niemal organiczny skoncentrowany na kliencie. I bezlitosny. Noni Hofner pierwszą obejrzaną interwencję Franka wspomina tak: „Podeszło do niego małżeństwo, które miało poważny problem w relacji; myśleli o rozwodzie. Farelly opisał wspólne życie tej pary jako życie pana i psa – a właściwie skamlającego pieska. Żona była panem, a mąż pieskiem, który ziając, żebrał o ciastko. Farelly zaczął naśladować stojącego na tylnych łapach burka, któremu ślina cieknie z pyska – każdy wiedział, jakie znaczenie miało ciastko. Zaproponował mężowi, aby stał się jeszcze bardziej służalczy, a żonie, by jeszcze mocniej kopała psa i jeszcze krócej trzymała smycz, żeby już zupełnie go sobie podporządkować. Najbardziej zadziwiające było to, że małżonkowie nie skoczyli Farelly’emu do gardła, lecz zaczęli się śmiać na cały głos, a podczas późniejszego omówienia rozmowy, zapewniali w nietypowej dla siebie zgodzie, ze jeszcze nigdy nie czuli się tak dobrze zrozumiani!” (cyt. z książki Noni Hofner „Styl prowokatywny w terapii i coachingu”, GWP 2017)

Wszyscy klienci, którzy skorzystali z interwencji Farell’ego byli pod tym względem zgodni – opowiada Noni. Zamiast się obrażać, czuli się lepiej w swojej skórze – sprawiali wrażenie wyraźnie bardziej rozluźnionych, a jednocześnie przepełnionych energią. Obrażał klientów, mówił im skandaliczne rzeczy, a oni śmieli się i czuli zrozumiani!

Noni Hofner, nazywana Frankiem Farellym w spódnicy szkoli nas w Polsce z metody prowokatywnej już od kilku lat. Przyjeżdża na zaproszenie Joanny Czarneckiej i Norberta Grzybka z firmy „Provocare.” Spotkanie z Nią to fantastyczna zabawa i nauka, przepełniona szacunkiem dla ludzkiego potencjału. Drobna, niewysoka 70-latka jest skupiona, opowiada z werwą i uśmiecha się od ucha do ucha, pokazując dziąsła. Do tego szelmowski błysk w oku i jesteśmy kupieni. Teraz może już całkowicie skoncentrować się na tym, co  chce nam przekazać, bezpardonowo wykorzystując swoje  nadzwyczajne poczucie humoru, mistrzostwo i wdzięk.

Noni, tak samo jak Frank, nie patyczkuje się z klientami. Może sobie na to pozwolić, ponieważ najogólniej mówiąc „wierzy w człowieka”, co natychmiast widać poprzez sygnały niewerbalne – ciepły uśmiech, serdeczny dotyk, pełne wsparcia spojrzenie. Kobiecie, która wymaga od mężczyzny, aby koniecznie się zmienił, radzi: „Jajka w imadło i dociskaj!” (i pokazuje, jak ma dociskać). Kobiecie, która wygląda jak oziębła dama: „Rób tak jak Angielki w czasach królowej Wiktorii: mąż wchodzi na ciebie i schodzi, a ty zamykasz oczy i myślisz o królowej!” Kobiecie, która przesadnie pomaga rodzinie i przyjaciołom oznajmia zachwycona: „Matka Teresa żyje!”

Terapia prowokatywna to bardzo skuteczna metoda interwencji psychologicznej. Zrodziła się, gdy Farelly przepracował już 90 godzin rygorystycznie zastosowanej terapii zorientowanej na klienta z pacjentem chorym na schizofrenię. Starał się umożliwić pacjentowi rozwój psychiczny, cierpliwie go słuchał, dodawał odwagi. Następnie chciał go przekonać, że wcale nie jest bezwartościowy. Na każdej sesji zapewniał pacjenta na nowo, jaki jest zdolny. Ten zaś albo wcale nie reagował na te pozytywne oceny albo niezmiennie i monotonnie im zaprzeczał. Na 91 sesji Farelly się wściekł i zaczął z zachwytem, podążając za własnym natchnieniem, zgadzać się z negatywną samooceną pacjenta. No tak, jest bezwartościowy, niepotrzebny, brzydki, jest kompletnym nieudacznikiem, jest niezdolny do niczego, nie ma żadnych widoków na przyszłość… Zapadnięty w sobie apatyczny pacjent zaczął samoistnie się prostować i bronić: tak źle to z nim nie jest! Potrafi to i tamto – wyliczał energicznie swoje umiejętności. Farelly przyznał, że jemu samemu ze zdziwienia opadła szczęka. Już w chwili narodzin terapii prowokatywnej ten rezultat zszokował jej twórcę. Okazało się, że klienci wcale nie wymagają, by ich oszczędzać, nie są słabi i krusi, jak się ogólnie przyjmuje oraz dysponują znacznie większymi zasobami, niż wydaje się ludziom wokół nich.

Jak to działa? Terapeuta nie bagatelizuje więc obaw klienta, lecz je rozdmuchuje i skrajnie wyolbrzymia negatywne konsekwencje zmiany, wręcz do granic absurdu – aż klientowi nie pozostaje nic innego, jak przejść na przeciwny biegun – wyjaśnia Noni. Psychika człowieka jest tak skonstruowana, że każda próba bagatelizowania faktycznego stanu rzeczy jako czegoś bez znaczenia, roznieca ciekawość i opór.

Na szkoleniu podczas jednego z ćwiczeń obserwowałam, jakie wrażenie robi karykaturalne wyolbrzymienie przez coacha skutków nierozwiązywania problemu, a ściślej mówiąc trzymania się miejsca, w którym się utknęło. Klientka mówi, że „utknęła” w pracy w aptece, której od początku nie znosi. Jest z wykształcenia artystką i chciałaby zajmować się sztuką. Coach prowokatywny odradza jej zmianę, przekonuje, że ma jeszcze czas; do osiemdziesiątki daleko! Co prawda, być może wtedy już będzie miała Alzheimera, ale to nie szkodzi – teraz w świecie modne jest malarstwo awangardowe! Kobieta jest wstrząśnięta. Wydaje się, że nie będzie czekała ze zmianą zbyt długo.

Wyolbrzymiając w sposób absurdalny, bezgraniczny i zabawny pomagamy klientowi przechytrzyć i wyłączyć rozum, zanim lęk będzie miał coś do powiedzenia – wyjaśnia Noni.

Kiedy prowokatywność może zadziałać? Tylko i wyłącznie wtedy, gdy terapeuta czy coach jest serdecznym, empatycznym i uważnym człowiekiem, wierzy w klienta, śmieje się z miejsca, w którym klient utknął (i z jego ograniczających przekonań), a nie z osoby. Śmieje się r a z e m z klientem.

To są wbrew pozorom wymagające podstawy. Nie każdy jest w stanie im sprostać. Jeśli terapeucie z trudem przychodzi współczująca akceptacja klienta i zaufanie do jego mocnych i zdrowych aspektów, sesja może stać się karykaturą tego fantastycznego podejścia. Także wtedy, gdy terapeuta czuje się lepszy, oświecony, ma ambicje, aby klienta zbawić czy uratować. (Dowcip, który opowiada Noni: „Jaka jest różnica między psychoterapeutą a Bogiem? Bóg nie myśli, że jest terapeutą.”) To nie my ratujemy. Jesteśmy jedynie katalizatorem zmiany – powtarza Noni. Nie znamy rozwiązania problemu klienta. To on sam poprzez prowokatywną interwencję znajduje rozwiązanie i dokonuje zmiany najlepszej dla siebie.

Wielka szkoda, że to nadzwyczajne terapeutyczne podejście nie może być skutecznie stosowanego przez każdego, kto zajmuje się pomaganiem. Jak żadne inne wymaga mistrzostwa. Przede wszystkim w byciu człowiekiem.