Czy była szczęśliwa? Czy jest szczęśliwa?
Na kobiecych spotkaniach, warsztatach i w kręgach to pytanie pojawia się w sposób nieunikniony – mama to dla nas pierwszy wzorzec więzi, miłości, zaufania i kobiecości. Czy miałaś, masz szczęśliwą mamę? Czy czułaś, że troszczy się o ciebie, że jesteś dla niej skarbem, darem od życia?
W jaki sposób odpowiadać na takie pytania, aby nie czuć się nielojalną, wredną córką? Nasza miłość jest niewyobrażalnie ogromna, nawet jeśli nie jesteśmy jej świadome.
Zamiast odpowiedzi zaklinamy rzeczywistość; że przecież starała się być w porządku – czasami. Że przecież miała niełatwo. Że przecież miała naprawdę ciężko. Zmagała się. Walczyła o przetrwanie. Cierpiała. Chorowała. Uciekała od przemocy. Miała depresyjną matkę i agresywnego ojca. Straciła matkę. Nie znała ojca. Żyła w czasach pogardy. Nie miała wyboru.
Albo: miała powodzenie u mężczyzn, więc nie chciała tej ciąży ze mną. Pragnęła podróżować, więc mnie oddała. Przeze mnie nigdy nie spełniła się jako malarka. Jako aktorka. Jako lekarka. Jako…
Chłodna, obojętna, krucha, bezradna, często okrutna. Nieobecna. Wściekła. Zrozpaczona. Nieprzewidywalna.
Dorosłe córki (tak, nie wszystkie oczywiście) mówią o przerwanej więzi, niespełnieniu tej miłości, lęku, poczuciu braku. Najlepiej, żeby cię nie było. Ani mnie.
I o staraniach – nadludzkich, często trudnych do zrozumienia.
„Pragnęłam ją uratować za wszelka cenę, nawet za cenę mojego życia.”
„Teraz rozumiem tę dynamikę: „lepiej ja, niż ty mamo”. Wezmę na siebie cały twój ból i ciężary, bylebyś ożyła, bylebyś zobaczyła, jaka jestem piękna i jak bardzo zasługuję na twoją miłość.”
A więc zrobię dla ciebie wszystko mamo, do utraty tchu będę starała się spełnić twoje potrzeby i oczekiwania, nawet jeśli ich nie wypowiadasz…, żeby już nic nie przeszkadzało ci kochać mnie tak, jak tego pragnę ponad wszystko w tym świecie.
Ale to nie działa. Nigdy nie działało.
Wyczerpane, zrozpaczone i bezsilne idziemy do ludzi po pomoc. Chcemy tylko jednego: żeby nie być taką, jak ona!
Czeka nas szokująca niespodzianka: jesteśmy takie, jak one!
Nasze mamy żyją w nas – stopniowo, pomału odkrywamy te same uwarunkowania, zachowania, reakcje, tendencje. A więc – naprawdę? – cały ten bajzel, nie do zrozumienia i ogarnięcia u mamy, nosimy w sobie? Potrzeba trochę czasu, aby ochłonąć, oswoić tę gorzką prawdę, przyjąć ją. Gdy dotykamy, tak gorliwie odrzucanej dotąd, brzydoty, nienawiści do siebie i do życia, dostajemy mdłości – dosłownie i w przenośni. Ale jednocześnie odkrywamy coś ciekawego – im więcej zgody na te mdłości, im więcej bliskości z tym, co „okropne”, tym więcej przebłysków współczucia i miłości.
Właśnie w tych chwilach następuje połączenie. Nie jestem inna. Nie jestem lepsza. Ani na jotę.
I zrozumienie – nie mogło być inaczej. Było tak, jak miało być, ponieważ tak właśnie było. Życie się nie myli, nie popełnia błędów. Ani my, ani nasze mamy nie jesteśmy odpowiedzialne za to, co nam się przytrafiło, a tym bardziej temu winne. Uwarunkowała nas całość życia: czasy, w których żyjemy, ludzie i zdarzenia, wojny i niepokoje, chwile ulgi i radości, powietrze, którym oddychamy i woda, którą pijemy, ilość i jakość pożywienia, przypływy i odpływy oceanów, gwiazdy, słońca i księżyce. Wszystko.
Jak mówią Indianie wpływa na nas siedem pokoleń wstecz. A nawet niezliczona ilość pokoleń od początku świata.
Kogo za to winić?
Wszyscy przecież staramy się najlepiej jak potrafimy, na najwyższym poziomie naszych możliwości w tym momencie, który właśnie trwa. Budzimy siebie nawzajem do głębszego przepływu życia w nas, do połączenia.
Jak dobrze, że jesteś mamo.