Bycie miłą zabija

Public domain

Whitney Houston była kochająca, wspaniałomyślna i hojna. Czy to zabija?

Po raz trzeci oglądam przejmujący dokument o Whitney Houston zatytułowany „Can I be me”. Poruszający do głębi także dlatego, że opowiada historię, znaną nam, kobietom, od setek lat.

W jednym z wywiadów telewizyjnych Whitney mówi, że chciałaby być zapamiętana jako miła osoba, ktoś kto troszczy się o innych i traktuje wszystkich sprawiedliwie. Jak to więc się stało, że ta miła, troszcząca się, życzliwa, sprawiedliwa, wrażliwa, piękna i skromna dziewczyna o niebiańskim głosie, oddana bliskim bez granic,  zawodzi siebie i cały świat, łącznie z bogiem i umiera po przedawkowaniu narkotyków, czyli popełnia samobójstwo. Ma wówczas 46 lat.

Film daje odpowiedź na to pytanie. Surowa, kontrolująca, apodyktyczna matka, niespełniona jako artystka, zazdrosna o karierę córki. Ojciec, który na dwa miesiące przed śmiercią w wieku 81 lat, podaje Whitney do sądu o 100 milionów dolarów; który – jak mówią znajomi rodziny – dba raczej o karierę i dochody córki niż o nią samą. Mąż – zły chłopak, uzależniony od alkoholu, narkotyków, seksu, zdrad; Whitney nie może się z nim rozstać, bo to grzech, bo dziecko zostanie bez ojca; bo wzięła ślub na zawsze. Dla męża Whitney rozstaje się z jedyną osobą, która naprawdę ją kocha, troszczy się o nią i daje jej poczucie bezpieczeństwa, z przyjaciółką i menedżerką Robyn.

Whitney przekazała rodzinie i znajomym 250 milionów dolarów.

Na początku kariery występuje codziennie. Miesiącami nie widuje córeczki Bobby Kristiny. Traci głos, załamuje się psychicznie, zrywa nagrania i trasy koncertowe, choruje, przeraźliwie chudnie, umiera na oczach wszystkich.

Była zjawiskowa, była prawdziwą gwiazdą o niezrównanym głosie i wrażliwości. Była piękna. Film pokazuje miłą dziewczynkę, która stara się wszystkich zadowolić, spełnić oczekiwania, być w porządku, nie zawieść. Zasłużyć na miłość. To właśnie ją zabija.

Zostaje sama. Ojciec umiera. Z matką zrywa kontakt. Mąż ją porzuca. Wcześniej odchodzi najbliższa przyjaciółka. Prasa pisze o niej jako o ćpunce. Fanów bulwersują odwoływane koncerty.

Whitney czuje, że wszystkich zawiodła – rodziców, męża, przyjaciółkę, wielbicieli, dziennikarzy, własną córkę (Bobby Kristina także zmagała się z nałogiem, zmarła w wieku 22 lat). A najbardziej boli ją to, że rozczarowała boga, który obdarował ją talentem. Nie dba o swój głos. Przestaje śpiewać, chce normalnie żyć, opiekować się córką.

Ta przepiękna kobieta od początku nie ma szans – jest zbyt miła i bezradna, aby ochronić siebie przed mediami i chamskimi dziennikarzami. Zbyt miła i zbyt oddana, aby odejść od męża, który odbierał jej życie. Zbyt miła i grzeczna, żeby zostawić rodziców ich losowi i pójść swoją drogą.

Whitney pragnęła być kochana. Jak mówili ludzie z jej otoczenia kochała ciepło, dotyk, objęcia. Była kochająca, wspaniałomyślna i hojna. Czy to zabija? Czy bóg, który – jak mówiła – cały czas ją obserwuje, kocha takie miłe dziewczynki, dobre kobiety? Patrząc na Whitney w tym filmie, chce się płakać. Jej historia jest opowieścią o nas. Jest rozpaczliwym wołaniem o zdrowe granice. O chronienie siebie. O bycie miłą, życzliwą i sprawiedliwą, ale nade wszystko dla siebie. Żadne dzieła, osiągnięcia, dokonania i sukcesy nie są warte takiej ceny – umierania za życia.

Na kilka miesięcy przed śmiercią Whitney wyglądała jak szkielet – dzień po dniu zabijała siebie kolejnymi porcjami narkotyków i alkoholu. Ci, którzy patrzyli wtedy na nią, wiedzieli że umiera.

Jej mąż po rozwodzie ożenił się ponownie. Z nową żoną ma syna i córkę.

Najbardziej porusza mnie w tej historii przyjaźń między Whitney i Robyn. Mąż Whitney, mimo że nienawidził przyjaciółki żony (i to na jego życzenie Robyn odeszła z ich życia), po pogrzebie powiedział, że gdyby się nie rozstały, Whitney by żyła.

To oczywiste. Angelika Alliti w swojej książce „Dzika kobieta” pisze, że kobieta bez innych kobiet jest całkowicie zgubiona.

Whitney modliła się i brała narkotyki. Najprawdopodobniej żyłaby, gdyby nie pozwoliła mężowi przepędzić Robyn – jedynej, prawdziwie kochającej ją osoby. Miłość i troska bliskiej kobiety mogły ją ocalić, co nie udało się bogu.